Wstęp i trochę o byciu utytą świnią

Hejka 😁
Założyłam bloga, bo czemu nie? Nie wiem czy to jeszcze są te czasy, gdzie ludzie namiętnie czytają blogi. Myślę, że bardziej namiętnie przeglądamy Instagrama, TikToka czy nawet fejsika. Plus jest taki, że nawet jak nikt tego nie będzie czytać to chociaż ja się wygadam. 
    Zacznijmy od tego, że zawsze byłam grubaskiem. Czy to miałam rok czy siedemnaście lat - zawsze byłam gruba, a co najgorsze - co raz grubsza. I do dzisiaj twierdzę, że wcale nie jadłam dużo. Oczywiście objętościowo, nie kalorycznie. Potrafiłam zeżreć dwie paczki cziperków, dopchać pudełkiem lodów i wieczorkiem jeszcze skoczyć na kuponik z BigMaczkiem. Było to na tyle mało objętościowo, że czułam się głodna, albo po prostu jadłam z nudów. Kalorycznie były to ogromne ilości. W rok zrobiłam taką masę, że nie jeden koleś z siłki by mi pozazdrościł. Doszłam do tego krytycznego momentu, gdzie nie mogłam już na siebie patrzeć, nie mogłam znieść kolejnych rozstępów, a w zwykłym sklepie nie było już spodni z rozmiarem pięćdziesiąt i więcej. Na szczęście mój tata zaproponował, że jeśli bym chciała to opłaci mi catering dietetyczny. Dla tak nienażartej świni jaką nadal jestem było to wybawienie. Wykupiłam catering z DietDay. Posiłkami się o dziwo najadałam, chudłam! a w dodatku raz w tygodniu szłam sobie na maczka. Na siłkę nie chodziłam, ale mam psa, więc cztery spacery dziennie były. Schudłam do rozmiaru czterdzieści cztery. Szok i chudłam dalej. W październiku rok temu postanowiłam, że chcę implant antykoncepcyjny, który lekarz wkłada w rękę. I się zaczęło (ale luzik, lekarz mnie ostrzegał). Palma mi odbiła, to było jak napięcie przedmiesiączkowe tylko pięć razy bardziej i cały miesiąc. Chodziłam jak tykająca bomba wybuchająca co pól godziny. Naprawdę współczuję facetowi, który ze mną się wtedy spotykał. Chociaż... nadal uważam, że mu się należało! Przez implant miałam taki apetyt, że znowu zaczęłam pochłaniać miliony kalorii. Czekolady, czipsiki, wafelki, drineczki, maczek - i tak codziennie. Od października do końca stycznia z rozmiaru czterdzieści cztery doszłam do rozmiaru prawie pięćdziesiąt i naprawdę ledwo się dopinałam. W lutym stwierdziłam, że koniec tego. Wróciłam już z innym cateringiem (bo tamten po prostu upadł trochę moim zdaniem), poszłam na siłkę i znowu zaczęłam ładnie spadać. Około jeden - dwa kilogramy miesięcznie. I pyk, wirus, siłka poszła w zamknięcie. Przypomniałam sobie, że mam przecież rower. I poleciałam. Tak poleciałam, że w pierwszym miesiącu przejechałam prawie dziewięćset kilometrów. Mamy czerwiec, ja doszłam w końcu do rozmiaru czterdzieści cztery i schodzę nadal w dól. Mam catering oczywiście (Lekka Kaloria - jest naprawdę dobry i cena nie jest z kosmosu). Do tego ćwiczę sobie godzinne tabatki, rowerek minumum dwadzieścia kilometrów i czasem wrzucam sobie jakiegoś kebsika czy maczka. Myśle, że poznałam na tyle swój organizm, że już wiem co i jak, ale wszystko metodą prób i błędów. Nie jestem ani trenerem personalnym ani dietetykiem, więc raczej porad wam nie udzielę, ale!
Jeśli chcesz schudnąć to wystarczy ujemny bilans kaloryczny. Kiedyś jako nastolatka odchudzałam się na czipsach. Jadłam jedną paczkę czipsów dziennie i chudłam. Chudłam, bo był zachowany ujemny bilans kaloryczny, ale to nie było ani dobre ani mądre ani zdrowe. To była największa głupota, ale kto jako nastolatek nie robił głupich rzeczy? 
Przeszłam przez kilka cateringów w Warszawie, jedne były naprawdę ekstra, na innych się okropnie zawiodłam, więc gdybyście byli zainteresowani cateringami to myślę, że następny post będzie o tym. Chciałabym, żeby ten blog był też taki trochę lifestylowy. Mam sporo tematów, bo jestem gadułą, więc myślę, że problemu z tematami nie będzie!
Dajcie znać czy w ogóle kogoś zainteresowałam 😅

Komentarze